
AI w logistyce morskiej
18 września 2025
Europejska Karta Wiatru
24 września 2025Kwestia bezpieczeństwa państw regionu morza bałtyckiego jest dziś filarem bezpieczeństwa europejskiego, a nawet światowego. Należy się obawiać, że gdyby doszło do jakiegokolwiek konfliktu militarnego o wysokiej intensywności Rosji z państwami NATO, to istnieje znaczne prawdopodobieństwo, że toczyłby się on na kierunku Finlandia, Estonia, Łotwa i Litwa (drugim takim zagrożonym obszarem jest Arktyka – Finlandia, Szwecja i Norwegia). Z regionu Morza Bałtyckiego od dłuższego czasu dobiega wiele niepokojących sygnałów dotyczących agresywnych działań rosyjskich podejmowanych wobec państw zachodnich, jednak wciąż poniżej progu otwartej wojny. Permanentne stało się zakłócanie sygnału GPS, rosyjska marynarka wojenna agresywnie „monitoruje” sytuację w odniesieniu do tzw. floty cieni, lotnictwo bojowe i jednostki marynarki wojennej dokonują licznych prowokacji naruszających granice państw NATO, a tym działaniom towarzyszy atak na podwodną infrastrukturę krytyczną państw bałtyckich w postaci rurociągów i kabli komunikacyjnych.
Wzmożone zainteresowanie i aktywność militarna Rosji w tym regionie są całkowicie zrozumiałe. Od momentu wstąpienia Szwecji i Finlandii do NATO Bałtyk stał się „natowskim jeziorem”, a sytuacja strategiczna Rosji w tym regionie uległa pogorszeniu, gdyż zarówno rejon Petersburga jak i Obwód Kaliningradzki został praktycznie otoczony państwami NATO. Rosja ma zatem oczywisty motyw strategiczny, aby próbować poszerzyć kontrolę nad terenami państw nadbałtyckich – dawnymi republikami ZSRR. Stąd być może pomysł na odtworzenie Leningradzkiego Okręgu Wojskowego i podporządkowanie mu Floty Północnej. Gdyby więc doszło do przewidywanej przez zachodnich generałów i komentatorów na 2027 r. wojny Rosji z NATO, to jest duże prawdopodobieństwo, że do pierwszych potyczek mogłoby dojść właśnie na terenie Państw Nadbałtyckich.
Można jednak przypuszczać, że przynajmniej I faza takiego konfliktu przypominałaby raczej zakończone błyskawicznym sukcesem i aneksją Krymu działania z lutego 2014 r. niż, nie do końca udaną „pełnoskalową inwazję” (vel „specjalną operację wojskową”) na Ukrainę z lutego 2022 r. Można w tym wypadku oczekiwać znacznego zaangażowania zamieszkującej Państwa Nadbałtyckie (szczególnie Estonię i Łotwę) ludności rosyjskojęzycznej w początkowej fazie konfliktu. Mogłaby być ona użyta do masowych pikiet i blokowania dróg prowadzących do baz wojskowych. Celem takiego działania byłoby niedopuszczenie sił NATO do szybkiego rozwinięcia się w terenie poprzez stworzenie trudnej humanitarnie sytuacji konfrontacji z nieumundurowaną i nieuzbrojoną, wrogą ludnością „cywilną”. Z kolei Rosja starałyby się możliwie szybko zająć przede wszystkim ważne elementy politycznej infrastruktury Państw Nadbałtyckich, takie jak siedziby władz centralnych i lokalnych oraz główne media, by stworzyć wrażenie, że ma się do czynienia nie z „rosyjską inwazją”, ale ze zbrojną „rebelią” lokalnej ludności rosyjskojęzycznej, skierowaną przeciwko „faszystowskim” władzom tych państw. Na Morzu Bałtyckim rosyjska marynarka wojenna mogłaby prowadzić agresywne manewry blokujące jednostki floty państw natowskich, jednak bez bezpośredniego ich atakowania. Moskwa będzie się starała o wykreowanie sytuacji trudnej politycznie i psychologicznie dla zachodnich przywódców kwestii podjęcia decyzji o reakcji stricte militarnej na te działania. Przywódcy Rosji postrzegają zachodnich polityków jako miękkie podbrzusze Zachodu – oceniają, że będą oni odkładać i przeciągać decyzję o użyciu sił militarnych NATO dla rozwiązania takiego „kryzysu” w obawie przed rozpętaniem III wojny światowej. Narracja „rebelii ludności” w oczach ludzi Kremla wykreowałaby „alibi” dla zachodnich przywódców nie podejmujących żadnych sojuszu ległaby w gruzach, co byłoby gigantycznym sukcesem Moskwy.
Gdyby jednak decyzja o udziale zachodnich oddziałów wojskowych obecnych na terenie tych państw dla stłumienia „rebelii” została jednak podjęta, byłoby to sygnałem do wejścia operacji w otwartą fazę wojenną, którą strona rosyjska będzie tłumaczyła propagandowo koniecznością „ochrony ludności rosyjskojęzycznej” przed agresją NATO i próbą obrony „nazistowskich reżimów” w Tallinie, Rydze oraz Wilnie. W tej fazie konfliktu doszłoby już do wejścia ciężkich jednostek bojowych sił rosyjskich na tereny tych państw, a siły NATO będą atakowane fizycznie. Na Bałtyku okręty marynarek wojennych NATO będą także angażowane w walkę. Tym działaniom bojowym może towarzyszyć rosyjska naziemna próba nuklearna, aby wysłać sygnał Zachodowi, że w przypadku dalszej eskalacji konfliktu i zaangażowania kolejnych sił NATO, Rosja nie powstrzyma się przed użyciem broni jądrowej. Na tym poziomie eskalacji możliwy jest także atak na fińską Karelię, aby poszerzyć pas rosyjskiego dostępu do Bałtyku i dalej odepchnąć siły NATO od regionu Petersburga.
Oczywiście, Państwa Nadbałtyckie należą do NATO, jednak „testowanie” (jak to się zwykle eufemistycznie określa w mediach) art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego może wydawać się w oczach rosyjskiego przywództwa względnie najłatwiejsze właśnie w tym regionie, ze względu na brak „głębi strategicznej”, co zmusza zachodnich przywódców do błyskawicznego rozstrzygnięcia dylematu, czy chcą iść na wojnę z Rosją by bronić Tallina, Rygi i Wilna, która może eskalować do poziomu nuklearnej konfrontacji. Rosjanie od dawna konsekwentnie prowadzą wojnę psychologiczną przeciw Zachodowi, której celem jest rozmiękczenie woli politycznej przywódców i społeczeństw zachodnich do wzięcia udziału w takim konflikcie. Jest to także poważny dylemat dla polskich przywódców, którzy będą musieli w ciągu minut, jeśli nie co najwyżej godzin rozstrzygnąć, czy chcemy czekać na swoją kolej nie robiąc nic, czy lepiej toczyć wojnę z Rosją na terytorium najbliższych bałtyckich sąsiadów.
Artykuł opracowany we współpracy z czasopismem „Namiary na Morze i Handel”.